Berlin. Koniec lat dwudziestych - koniec Republiki Weimarskiej. Miasto gwałtownie się rozwija. Powstają nowe dzielnice, przybywają nowi mieszkańcy. Wszystkie gałęzie gospodarki się rozbudowują... Zbrojeniówka także... Kultura stoi na najwyższym poziomie i z czasem zaczyna wyznaczać trendy.
To miasto nadal pamięta brutalność pierwszej wojny światowej. Tu i ówdzie można spotkać inwalidów wojennych proszących o jałmużnę. Bieda nadal jest wszechobecna.
Wojna jest wspominana coraz częściej w kontekście obwiniania poszczególnych grup społecznych za porażkę. W tym pięknym, nowoczesnym mieście radykalizują się postawy. Gwałtowny rozwój (jak w każdym mieście) powoduje olbrzymie rozwarstwienie społeczne. Z jednej strony przybytki dla zamożnych, a z drugiej rosnącą bezdomność. Wielu żąda zmian... ale całkiem inaczej interpretują przyczyny obecnego stanu rzeczy. To miasto zaczyna powoli wrzeć... kwestią czasu jest konfrontacja nacjonalistów z socjalistami. I nikt się nie oszukuje - to będzie krwawa konfrontacja. Warto.
Jason Lutes ‘Berlin. Miasto kamieni’
Recenzja pierwotnie ukazała się na salomonik.eu
Notka o autorze|closed
Z wykształcenia politolog, z zawodu informatyk, a prywatnie miłośnik kina, komiksów i zwierząt.
Od kilku lat prowadzi bloga salomonik.eu, na którym wylewa swoje zachwyty i frustracje dotyczące poznawanej kultury (ludzkiej również).
Lubi dobre wspomnienia i dlatego wielokrotnie ogląda te same filmy i czasem zachowuje się jak bajtel w zabawkowym.Od kilku lat odkrywa świat komiksów.
Je mięso ;)